Wielkim atutem filmu jest to, jak potraktowano same Pokémony. Twórcom udało się je zintegrować z samą tkanką narracyjną filmu. Choć nieustannie pojawiają się odniesienia do gier i animacji
"Na pewno się nie uda" – jestem przekonany, że to właśnie ta myśl dominowała u tych, którzy usłyszeli, że Hollywood szykuje film "Pokémon: Detektyw Pikachu". Twórcy z amerykańskiej Fabryki Marzeń od lat pałają miłością do gier wideo oraz szalonych pomysłów zrodzonych w głowach mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Jest to jednak relacja fatalna, mocno toksyczna, a jej efekty albo rozczarowują, albo też straszą. Co nie przeszkadza Hollywood z masochistycznym uporem próbować pożenić przeciwieństwa, licząc na cud.
Warner Bros. Entertainment Inc.
Cóż, może nie jest to najskuteczniejsza metoda dochodzenia do celu, ale nie da się ukryć, że działa. I choć "Pokémon: Detektyw Pikachu" w żadnym razie nie stanowi odkupienia win twórców "Ghost in the Shell" czy "Dragonballa: Ewolucji", to trzeba przyznać, że tym razem cud naprawdę miał miejsce. Przygotujcie się na to, że z im większym sceptycyzmem podchodziliście do tego projektu, tym większy szok przeżyjecie na sali kinowej. Film Roba Lettermana jest bowiem naprawdę przyjemną i lekką rozrywką, która ma szansę spodobać się wszystkim – również tym, którzy o Pokémonach nic nie słyszeli.
Przepis na sukces okazał się banalnie prosty. Otóż "Detektyw Pikachu" jest przede wszystkim bardzo klasyczną kinową przygodą, której bohaterami są postacie o niedobranych charakterach. Muszą oni nauczyć się współpracować ze sobą, jeśli chcą rozwiązać tajemnicę i powstrzymać świat przed zbliżającą się katastrofą. Tak przygotowaną bazę wzbogacono o elementy znane z gry stanowiącej nominalnie podstawę filmu oraz z innych produktów firmowanych nazwą "Pokémon". Prawda, że proste? A do tego skuteczne!
Tim Goodman (Justice Smith) i Pikachu (Ryan Reynolds) stworzyli sympatyczny i zabawnie niedobrany duet. Ten pierwszy jest miłym w obyciu wrażliwcem, który, naznaczony traumą, musi na nowo nauczyć się cieszyć życiem. Ten drugi serwuje żart za żartem i zapija swoje problemy litrami mocnej kawy. Ich wzajemne interakcje bazują na sprawdzonym filmowym schemacie przekomarzania się i humoru sytuacyjnego, co gwarantuje, że całość niemal od początku do końca pulsuje pozytywną energią. Twórcy zadbali również o to, by nie zabrakło krótkich, urozmaiconych scen, kiedy bohaterowie wpadają w tarapaty i przeżywają pełne akcji przygody. Dzięki temu widz nie ma czasu się nudzić. Jest kolorowo, śmiesznie i ekscytująco.
Wielkim atutem filmu jest to, jak potraktowano same Pokémony. Twórcom udało się je zintegrować z samą tkanką narracyjną filmu. Choć nieustannie pojawiają się odniesienia do gier i animacji poświęconych Pokémonom, to jednak nigdy nie czuć, aby były one czymś obcym, wrzuconym na siłę, by ugłaskać zagorzałych fanów. Nie wiecie, kim jest Charizard? Bez obaw. I tak będzie się świetnie bawić na scenie w undergroundowym klubie. Pokémony są tu na tyle uroczymi stworzeniami, że polubicie je nawet bez znajomości ich nazw. Ci zaś, którzy potrafią je zidentyfikować i wyrecytować ich historie z wcześniejszych filmów, seriali, mang i gier, będą mieli dodatkową frajdę, ponieważ twórcy umieścili w "Detektywie Pikachu" ponad 50 różnych Pokémonów. Wiele z nich pojawia się w tle i jedynie na chwilę, stanowiąc barwne urozmaicenie stworzonego na potrzeby filmu świata.
Warner Bros. Entertainment Inc.
Największą słabością widowiska Lettermana jest finałowa rozróba. Twórcy niestety podążają za obowiązującymi obecnie trendami, tworząc chaotyczne "łubudu". Na próżno szukać tu czegoś, co warto byłoby zapamiętać. Trzeba po prostu zacisnąć zęby i to przetrzymać. I cieszyć się lekką zabawą, jaką film oferował wcześniej.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu